Jak pies z kotem

Felieton jak najbardziej poważny

Marzenna Kielan
Magazyn Akwarium nr. 29 Kwiecień 2004

 

Bycie akwarystą zmusza do nieoczekiwanych wolt myślowych, zaskakujących przemyśleń i nie mniej zadziwiających wniosków. O tym gdzie nas zawiedzie nasze hobby i kim w końcu się staniemy decydujemy jednak sami.

 

Wszyscy je doskonale znamy i dla nikogo nie jest tajemnicą, że powiedzenie: „Żyją ze sobą jak pies z kotem” na pewno nie odnosi się do przyjaciół. Pies i kot to dwaj odwieczni wrogowie. Ich spotkaniu towarzyszyć mogą jedynie wrzaski, głośne ujadanie, fruwające w powietrzu kłaki i podrapany nos. Tym bardziej zaskakuje nas, kiedy ten utarty i powielany także i w powiedzonkach obraz, burzy nam niespodzianie widok kota i psa jedzących z jednej miski. A widok to wcale nie rzadki, wystarczy bowiem aby oba zwierzaki wychowywane były od początku swojego życia pod jednym dachem. Kot i pies nie są tu zresztą jedynym przykładem dowodzącym, że porozumienia można i należy szukać. Jednym z często powtarzanych w ciągu ostatnich dni obrazem różnorodnych stacji telewizyjnych był widok psa, tygrysa i świni, zgodnie występujących przed kamerami. Delikatny, wilgotny ryjek świni naprzeciw ostrych tygrysich pazurów i kłów robił zaskakujące wrażenie. Wedle wszelkich praw natury tak nie powinno być. A jak być powinno?

Od kilku lat jak bumerang wraca na listy dyskusyjne i na łamy magazynów akwarystycznych temat biotopowości. Różni mniej lub bardziej doświadczeni hodowcy czy akwaryści powtarzają z uporem te same, wytarte już nieco opinie, uznając je niemal za twierdzenia oczywiste, niepodlegające dyskusji. Nieco nieobytemu z akwarystycznymi przesądami, nowemu hobbyście, mogą się one jednak wydać dziwaczne. Dlaczego? Przyjrzyjmy się im bliżej….

 

Kobiety są z Wenus a mężczyźni z Marsa

Tak właśnie w dużym skrócie podsumować można dyskusję dotyczącą potencjalnego łączenia ze sobą pielęgnic pochodzących z jeziora Tanganika z tymi, których środowiskiem naturalnym są wody jeziora Malawi. „Nie łączyć! Absolutnie nie łączyć! Ryby się pozabijają, nie potrafią się ze sobą porozumieć, mówią zupełnie innym językiem i nie są w stanie prawidłowo odczytać nadawanych wzajemnie znaków”.

No pewnie, mężczyźni i kobiety także nie są w stanie odczytać nadawanych wzajemnie znaków. Kiedy on dba o terminowy przegląd jej samochodu, ona nie odbiera tego jako znaku troski i miłości. Czuje się zaniedbywana bo nie dość często słyszy od niego deklaracje o nieustającym uczuciu. Zresztą on także nie jest w stanie zrozumieć, że jej ciągłe utyskiwania typu. „Za dużo palisz!” nie wynikają wcale z niechęci do częstego prania firanek i są wyrazem troski o jego zdrowie. Ten oczywisty czasem brak porozumienia nie przeszkadza jednak tysiącom par na całej naszej planecie podejmować każdego dnia „ryzyko bycia razem”. Niektórym z nich ta trudna sztuka się udaje, inni po jakimś czasie postanawiają się rozstać. Jedno jest jednak pewne: żaden wspólnie spędzony rok nie idzie na marne. Każde z partnerów wychodzi z takiego związku bogatsze, bogatsze w choćby częściową znajomość języka jakim porozumiewa się to drugie.

No dobrze, ale czy nie nazbyt daleko odbiegliśmy od tematu głównego? Chyba jednak nie. Jeśli przyjrzymy się tematowi porozumienia damsko-męskiego nieco z dystansu dostrzeżemy, że ma on wiele wspólnego z porozumiewaniem w ogóle, w tym także z porozumiewaniem się zwierząt. Prawdą jest, że zwierzęta i rośliny zamieszkujące ten sam habitat porozumiewają się znacznie lepiej niż zwierzęta czy rośliny pochodzące z dwóch „różnych światów”. Ale dlaczego tak się dzieje? Najprościej, choć nieco ogólnie znowu, byłoby stwierdzić, że żyją obok siebie wystarczająco długo aby doskonale poznać swoje zachowania i w odpowiedni sposób zabezpieczyć się przed nimi. I tak na przykład, kukurydza zwyczajna (Zea mays ), która atakowana bywa chętnie przez gąsienice motyla z rodziny sówkowatych ( Spodoptera exigua ), potrafi nadać chemiczny telegram nie tylko do innych roślin swojego gatunku, ale także do zwierząt, które są jej potencjalnymi sprzymierzeńcami. Sygnał taki, rozbrzmiewający niczym rozpaczliwy dźwięk trąbki, jest odbierany przez zainteresowanych znacznie szybciej, niż mogłoby się to nam wydawać. Badania, prowadzone przez naukowców pod kierunkiem Jamesa H. Tumlinsona, udowodniły, że uszkodzone rośliny kukurydzy nie tylko „zwołują na posiłek” wrogów motyla, jak choćby pasożytnicze błonkówki, które składają w ciele sówek swoje jaja, ale także produkować zaczynają niesmaczne białka powodujące, że dalszy posiłek staje sówkom „kością w gardle”. Sprytne rośliny potrafią odróżnić także czy uszkodzenie, jakie dokonuje się na ich „ciele” jest pochodzenia mechanicznego (np. od sekatora), czy też spowodowane zostało przez gąsienicę sówki!

Równie doskonałe przykłady porozumiewania znaleźć można oczywiście także i w świecie zwierząt. Niewielkie pieski preriowe (Cynomys ludovicianus ), zamieszkujące prerie zachodniej części Ameryki Północnej, żyją w koloniach liczących setki, a nawet tysiące osobników. Ich doskonale zgrana społeczność czerpie niemałe korzyści z życia w gromadzie. Aby sprostać zadaniom, jakie stają przed nimi każdego dnia pieski preriowe podzieliły pomiędzy siebie ważne zadania. Jednym z najważniejszych jest z pewnością ostrzeganie pozostałych osobników przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Wyznaczeni strażnicy obserwują więc całymi godzinami zarówno niebo, jak i ziemię. Zagrożenie ze strony latającego drapieżcy jest sygnalizowane zupełnie inaczej niż niebezpieczeństwo zbliżające się od strony lądu.

Te i wiele innych przykładów, jakie można by tu przytaczać potwierdzają po raz kolejny, że życie biocenozy to układ samoregulujący się i będący w stanie dynamicznej równowagi. A ujmując to jeszcze prościej: Trzeba się nauczyć żyć obok siebie. Od tego może zależeć nasz sukces w przetrwaniu. To dlatego właśnie, porozumiewanie się wszystkich mieszkańców biocenozy jest tak oczywiste, podczas gdy wprowadzenie osobnika z zewnątrz, niemal na pewno skończy się katastrofą. Pół biedy, jeśli wprowadzony z zewnątrz gatunek po prostu nie przetrwa. Gorzej, jeśli stanie się wręcz przeciwnie nie tylko przetrwa, ale także zagrozi istnieniu zwierząt czy roślin rdzennych. O tym, że i tak może się to skończyć przekonali się choćby Australijczycy, do dziś nie będący w stanie uporać się z przywiezionymi na kontynent królikami, opuncjami czy karpiami. Są jednak pewne „ale”.

 

Paweł i Gaweł w jednym stali domku

Zagrożenia o których mowa nie dotyczą przecież warunków sztucznych, jak choćby tych, które panują w laboratorium, czy choćby w ….akwarium. Podtrzymywanie tezy, podanej tu na początku, a mówiącej o rzekomym braku porozumienia pomiędzy pielęgnicami z Malawi i Tanganiki, jest moim zdaniem nieco dziwaczne i mało wiarygodne. Jest też po prostu zbyt dużym uproszczeniem. Przyjrzyjmy się temu bliżej….

W jednym z moich zbiorników od ponad roku pływa sześć pięknych żaglowców wysokich (Pterophyllum altum). Urokliwe, delikatne ryby pochodzące z odłowu. To samo akwarium zamieszkiwane jest jednak także przez pięć bocji wspaniałych (Botia maracantha ). Bocje mieszkają tam już od 4 lat. To okazałe, liczące mniej więcej po 10 15 cm osobniki. Sytuacja taka nie jest oczywiście ostateczna, docelowo chciałabym swoje piękne bocje wyekspediować do innego akwarium. Ale nawet w takim stanie, jak obecnie, bocje i żaglowce nie czynią sobie nawzajem najmniejszej choćby szkody. Nawet wówczas, gdy oba gatunki wyraźnie się ożywiają, co zwykle ma miejsce tuż po zgaszeniu światła w akwarium i włączeniu bocznej lampki, bocje i żaglowce żerują obok siebie solidarnie, nie podszczypując się, nie walcząc, nie przejawiając najmniejszych śladów agresji.

Zupełnie odwrotnie sprawa się ma ze znacznie mniejszymi niż bocje wspaniałe, niemal niepozornymi Laetacara dorsigera . Trzy, malutkie rybki, z uporem godnym prawdziwego wojownika, udowadniają każdego dnia mnie i moim żaglowcom, że 240 litrów nie jest przestrzenią, którą mogą dzielić bez zastrzeżeń z jakimikolwiek innymi rybami poza neonkami, a i to niekoniecznie. Oczywiście, mimo awanturniczego czasem charakterku, nie są w stanie zrobić krzywdy większym od siebie żaglowcom. Nie zawsze też zachowują się wobec nich agresywnie. Ale częstotliwość konfliktów pomiędzy nimi a żaglowcami jest z pewnością wyższa, aniżeli konfliktów między żaglowcami a bocjami. Tak przynajmniej wygląda to w moim akwarium.

No dobrze, ale czego to dowodzi? Może bocje i żaglowce wysokie, pochodzące z różnych stron świata, są tak sobie obce, że po prostu nie porozumiewają się w ogóle. „Nie mają wspólnego języka” jak twierdzą niektórzy. Może do konfliktów pomiędzy Laetacara dorsigera a Pterophyllum altum dochodzi częściej właśnie dlatego, że mieszkają w środowisku naturalnym względnie blisko siebie? Być może tak jest, ale jeśli iść dalej tym tropem szybko dojść można na manowce. Bo czyż to już nie krok od stwierdzenia, że wobec tego najbardziej podatni na prowokowanie konfliktów mogą być mieszkańcy tego samego biotopu? Ot, choćby różne gatunki Mbuna, zamieszkujące biotop wspólnego dla nich jeziora. Lub jeszcze bardziej przewrotnie różne gatunki Mbuna, zamieszkujące ten sam habitat, np. wody wokół wyspy Hongi. No tak, ale to przecież brak „wspólnego języka” miał być przyczyną konfliktów i niemożności porozumienia …To jak to w końcu jest?

Ot, i proszę, niezły klops wyszedł z tego wszystkiego. Brak języka, zbyt dużo wspólnego języka…. Jak z tego teraz wybrnąć? No cóż, to nie takie proste. Nawet w środowisku naturalnym równowaga bywa co pewien czas zachwiana i nie zawsze sytuacja wraca do pierwotnego stanu. Czy stworzenie harmonijnego akwarium jest łatwiejsze? Na pewno.

Warto jednak pamiętać, że stosunkowo spokojny, proporcjonalny w swoich zachowaniach zbiornik, to wynik wzajemnego oddziaływania wielu różnych czynników czasem zupełnie nieprzewidywalnych. Im dłużej uprawiać zaś będziemy to niezwykłe hobby, tym rzadziej korzystać będziemy chcieli z jednoznacznych stwierdzeń.

W 240-litrowym zbiorniku, zasiedlonym przez kilka różnych gatunków Mbuna, dorosły samiec Pseudotropheus crabro na samym początku mojej malawijskiej przygody, wybił wszystkich konkurentów swojego gatunku a potem rozpoczął systematyczną eksterminację reszty obsady. Może gdybym wówczas dysponowała zbiornikami takimi jak dziś, 500-litrowymi, nie doszłoby do takiej sytuacji?

Pyszczak rdzawy Iodotropheus sprengerae uznawany jest za jeden z łagodniejszych gatunków Mbuna i jako taki polecany bywa także i początkującym zupełnie akwarystom. Około dwudziestu 3-centymetrowych podrostków pyszczaka rdzawego w akwarium o pojemności 500 l (!) urządza nieustanne przepychanki w sposób tak agresywny, że ich obdrapane do białości pyszczki świecą niemal w nocy.

W tym samym zbiorniku, pływa dziesięć niezwykłej urody Labiodochromis sp. „hongi”. Walki między nimi odbywają się sporadycznie. A przecież, według kalkulatora agresji, jaki prezentuje jeden z sieciowych serwisów akwarystycznych, L. sp. „hongi” są znacznie agresywniejsze aniżeli rdzawe.

Nieco wyżej, w kolejnym akwarium, żyje sobie w zgodzie ze sobą i resztą ryb, 9 dorosłych pyszczaków rdzawych. Jest pośród nich tylko jedna samica. Oprócz rdzawych zbiornik ten jest także domem uroczychAulonocara baenschi i równie pięknych Copadichromis trewavasae . Oczywiście, wbrew wszelkim regułom i często czytanym opiniom, to samce A. baenschi są wyraźnymi dominantami w tym akwarium. Bez ich akceptacji ani rdzawe, ani C. trewavasae nie znajdą miejsca na tarło.

Ukoronowaniem wszystkich tych sytuacji i wniosków, jakie mogą się nasuwać po ich prześledzeniu są jednak moje muszlowce – Lamprologus meleagris . Co jakiś czas, gdy bardzo zależy mi na odłowieniu inkubującej samicy malawijskich pielęgnic, a pozostałe kwarantannowe zbiorniki są już zajęte, decyduję się na przeniesienie jej do akwarium zamieszkiwanego przez muszlowce. Małe pyszczaki są chyba zbyt duże na to, aby traktowane były przez muszlowce niczym potencjalny pokarm. Podrastają więc sobie pod czujnym okiem muszlowców, które doskonale radzą sobie ze wścibstwem Mbuna. Brak porozumienia? Nie zauważyłam. Z całą pewnością muszlowce są znacznie szczęśliwsze, gdy cała ta mbunia hałastra opuszcza ich domostwo, ale myślę, że dzieje się tak głównie z powodu szczupłości zbiornika. Być może także z czasem, w miarę wzrostu Mbuna, ta delikatna równowaga pomiędzy nimi a muszlowcami, ulec mogłaby zachwianiu. Być może, ale obserwując ich wzajemne relacje nie bardzo chce mi się wierzyć, że nie ma takich ryb z jeziora Malawi i takich ryb z jeziora Tanganika, które „nie byłyby się w stanie ze sobą porozumieć”

 

Tea time – czyli czas na podsumowanie dnia

Czy chciałabym zachęcić akwarystów do mieszania biotopów? Ależ skąd. Trudno mi powiedzieć czy jestem „purystką biotopową” ponieważ po raz kolejny zauważam w swoim postępowaniu totalny brak konsekwencji. Mam więc w domu i takie zbiorniki, w których staram się odtworzyć biotop (jeziora Malawi, czy Tanganiki). Mam jednak także i takie, w których mieszkają wspólnie ryby z różnych części świata. Stwierdzić też muszę, nieznośnie subiektywnie, że wszystkie one bardzo mi się podobają. Są przecież moje. Nie zakładałabym w domu czegoś, na co każdego dnia patrzyłabym ze wstrętem. Owszem, nadal uważam, że zakładanie „biotopowego” zbiornika ma pewną przewagę nad zbiornikiem ogólnym. Mobilizuje nas bowiem do odbycia wielkiej przygody po Krainie Wiedzy. Starając się stworzyć choćby nie całkiem udaną imitację fragmentu biotopu musimy zgromadzić ogromną ilość wiedzy. Parametry chemiczne wody, struktura i rzeźba terenu, flora, fauna i dziesiątki innych szczegółów sprawiają, że stajemy się nagle pilnymi studentami własnego uniwersytetu. Piękne! To jest właśnie to, co w życiu najbardziej mnie pociąga – otwieranie kolejnych furtek, za którymi rozciąga się nieznany nam jeszcze ogród. Uważam także nadal, że pod wieloma względami prawidłowy dobór ryb pochodzących z tego samego biotopu jest jednak łatwiejszy, aniżeli dobór ryb, podchodzących z różnych środowisk. Ale przecież taka droga, to nie jedyna droga przez życie i nie jedyna droga przez hobby. Przestańmy więc wreszcie my, puryści (moje jednak nią jestem?), udowadniać reszcie świata, że podążamy w jedynym, słusznym kierunku. W szybkim tempie zaczniemy być bowiem postrzegani jako ekstremiści, a o tym czym to grozi, dowiedzieć możemy się oglądając codzienne wiadomości.

 

Marzenna Kielan